„gdzieś”
Nie szukaj mnie Zawsze będę Gdzieś Na czas przybędę
Nie odnajdę siebie Ktoś mnie odnajdzie Gdzieś Na przystanku W ciemnym parku
Nic tak nie cieszy Wolność i światło Gdzieś Dążę do nich zawzięcie Z przejęciem Śmiejąc się do dni bez sensu
Nic tak nie wzrusza Jak poczciwa dziecina Gdzieś Śmiejąc się i bawiąc W złości i radości Sam tego doznaję
Czuję się źle Trudno Gdzieś Odnajdę spokój Zasnę i się obudzę Zniknie niepokój
Czując lęk ogromny Walczę Gdzieś Jakby z cieniem Nie ważne że z niczym Warto jest myśleć
Ostatnie słowo Nic nie znaczące Gdzieś Zapomniałem Ach ten umysł Wielka niespodzianka!
„bezsenność”
Gdy nie śpisz nocą w smutku pogrążony Każda myśl doprowadza do szaleństwa granic Nazajutrz jesteś już tak bardzo zmęczony I nie masz już sił na nic
Jedynie obrazy wijące się jak węże przed oczyma Twymi Ukazują Twe cierpienie, jakbyś był w śnie koszmarnym Nie masz już ochoty przejmować się nimi A Twój żywot i tak pozostaje marny
Trzymasz się jedynej ostoi, która daje sens znikomy Uwielbiasz swe stany, w których inni jedynie cierpią męki Kiedy rozmawiasz o tym ze swoim znajomym Ukazują się wówczas Twe największe życiowe lęki
Ile można istnieć w tej okrutnej toni? Ile słów jeszcze i myśli niepewnych przez mój umysł przejdzie? Żadna myśl pozytywna przed złym czynem mnie nie uchroni Nie raz jeszcze zabójczy pomysł w mym umyśle nadejdzie
Co robić ze swym umysłem, który wpędza w chaos stale? Kiedy spokój odnajdzie swe miejsce w tym podłym istnieniu? Mam nadzieję, że kiedyś swe myśli odmienne scalę I zakończę swe życiowe rozterki w oka mgnieniu
„Czarna nadzieja” Jak ludzki żywot ciągle się zmienia Nie raz ukazując barwne pejzaże Czerwień i biel- kolory cierpienia Barwa jaskrawa to esencja zła Zaś pusta bezbarwna to nicość ogromna Nic już nie raduje, tylko nadzieja jak sadza czarna Gdzie umysł podąża po krawędzi lęku Słowa i czyny nic już nie znaczą Łza cieknąca z oka?- nikt jej nie wierzy!
Niewolnikiem siebie można być do końca Ukazać swój uśmiech, czując ból ogromny Wreszcie zamknąć swój rozdział nie osiągając wiele Ciesząc się z tego że nie odczujesz męki na duszy i ciele!
„ dlaczego, ojcze?”
Nie rozumiem Ciebie i zarazem siebie Ty stworzyłeś mi dom, schronienie Niszcząc i tak wszystko po latach A ja jak głupiec jakiś żyłem z Tobą Nie radując się swoją osobą
Jeden Twój krzyk sprawił że nie chciałem już znać ciebie! Ty co wszczepiłeś we mnie siłę męki! Nie umiem Ci nawet przebaczyć Bo i tak masz w sobie upór wielki! Gdy Cię wspominam, drwię z Ciebie! przeklinam dzień gdy na swój świat wyszedłem! Nie czuję już strachu, ni smutku, ni radości Budując wszystko na swoich zgliszczach samotności
Poczułem gdzieś w sobie ogromną stratę Nie mam już siły nawet płakać by swój ból ukoić Szukam jedynie pomocy wśród innych Nie myśląc już o tym, kto winny!
"dni rozpaczy"
Rozpaczając za poszukiwaniem prawdy Nic mi się nie udawało zawżdy Czując lęk przed nieznanym Stawałem przed faktem dokonanym Stając się niewolnikiem siebie Myślałem tylko o tym aby znaleźć się w niebie By nic mnie nie skusiło do radości Mojego umysłu nie wzruszyło, który pragnął nicości Lata przeminęły a rozpacz pozostała Jak największa zmora życia w kajdany mnie wplątała Nic już nie ma sensu, choć byt wciąż istnieje Tylko w snach kolorowych moja radość widnieje Śpiąc nocą, nie myślę o swym marnym losie Pragnąłbym go spalić na jakimś ogromnym stosie Uwolnić się od niepewności, co mój umysł opętała Aby w końcu cisza w mym żywocie zapanowała…
Dlaczego?
Pytanie tak proste W niepewności toni Nikt odpowiedzi nie zna
Może tak było Bo być musiało I się stało?
Gdybym pomyślał inaczej We właściwej chwili czy zmieniłbym żywot?
Odpowiedź nieznana A na dłoniach rany cięte Jakby na znak męki
Niby myślałem Niby czułem Niby płakałem
Śmiech Sporadyczny Jakby wymarzony
Sen niespokojny Fatalny Wymuszony
Głos słysząc zza ściany Dobrze go znając Czułem się skrzywdzony
Smutek Obrzydliwy Gardziłem nim stale
Radosne dni? Policzyć jedynie na palcach jednej dłoni tylko
żal z cierpieniem o lepszym bycie- marzeniem jedynie to we mnie trwało
dlaczego to się tak stało? Czyżby jakiś uczuć było mało? Może tak naprawdę nic się nie działo?
Co umysł potrafi Cierpisz A gdzieś rozkosz czujesz
Pytań jest wiele dni niepewnych Jakby nic nie znaczących
A jednak….!
„gdybyś była”
Nie znasz tego Niewiedza tak boli Rani mocno
Przeklinam dni martwe Bez ciebie Zupełnie samotne
Niby Ciebie miałem Daleko Jakby w głębokiej otchłani
Kiedy łzy leciały Po policzku bladym Tęskniłem mocno
Teraz już każdy dzień Prosty i żywy Na twarzy radość
A gdybyś była wtedy? Nic by się nie działo Tylko męka i trwoga
Głos dochodzący z pokoju Obok Raniłby twe serce
Nie chciałem sam tego Nie pragnąłem już niczego Jedynie szczęścia Twego
Fatalne dni były Koniec z nimi Czas do przodu pędzić
Nic tak Nas nie wzmocni Nie zagoi ran Naszych Jak troska wzajemna
Teraz trzymajmy się Razem jak dawniej, pamiętasz? **** Czego ciało nie przeżyło Zło umysły Nasze zelżyło Choć w bólu ogromnym Wreszcie się skończyło….
|